RASA: Człowiek
NAZWA: Burjan
PŁEĆ: Mężczyzna
WIEK: 19 wiosen, a za tydzień miał dożyć swej 20
WYGLĄD: Białoskóry mężczyzna mierzący 1,79m o kruczoczarnych włosach, którego ciało mimo młodego wieku zdobią dość liczne rany cięć, ukłuć, bicia, złamań czy poparzeń, są one jednak w większości ukryte pod warstwą ubrań, chowając je przed wzrokiem ciekawskich gapiów. Lecz nie wszystko da się wiecznie ukrywać, bez założonych rękawic czy chowania po kieszeniach, to właśnie jego ręce jako pierwsze kradną uwagę obserwatora. Obie dłonie poparzone dawno temu ogniem, paskudnie wielkie rany na każdej z nich ciągną się po wewnętrznej stronie rąk, od koniuszków palców po same zgięcia w łokciach.
Jednak w końcu przenosząc wzrok z obrzydzeniem czy znużeniem od rąk wyżej, można ujrzeć pustą, zmęczoną życiem twarz. Niewielkie, głęboko osadzone oczy o szarych tęczówkach na krańcach zmieniają kolor przy źrenicach na ledwo widoczny bursztyn. Jego twarz jest wyjątkowo pozbawiona żadnych widocznych blizn, szorstka z niewielkim zarostem, o prostych rysach twarzy wskazujących raczej na kogoś szlachetnie urodzonego, niż chłopa czy mieszczanina. Swoje czarne, lekko kręcone włosy do ramion zwykle wiąże w kucyka z tyłu głowy pozostawiając jednak dolną partię włosów rozpuszczoną tak, by zakrywały przylegające do czaszki uszy .
Jego ciało jest dość szczupłe, o nikłej tkance tłuszczowej jednak z wykształconymi mięśniami od codziennego życia w nienawiści i chęci przetrwania. Jadł zazwyczaj tyle by przeżyć i nie czuć głodu często zmuszany do samotnego obozowania, co zaowocowało powolnym rozwojem mięśni od wysiłku i marnych posiłków w formie upolowanej wiewiórki czy innego znalezionego jadła.
Zazwyczaj można go spotkać ubranego w ciemne, podróżne szaty z twarzą skrytą pod kapturem i dłońmi w kieszeniach, często bywał też zmuszonym do noszenia tego, co udało mu się znaleźć bądź zdjąć z trupa.
WAGA: 72
HISTORIA I OKOLICZNOŚCI PORWANIA:
Burjan, imię dość niezwykłe nawet, jak na ciepłe południowe krainy z których pochodzi. Powodem może być fakt, że nie jest ono tak naprawdę imieniem, a nazwą rodu, nic już nie znaczącej dynastii, z jakiej się wywodzi. Dynastii, która w nieszczęśliwych okolicznościach około siedemnaście lat temu straciła cały majątek oraz została zredukowana do jednego trzyletniego chłopca. Chłopca którym zajął się oddany przyjaciel rodziny o równie błękitnej krwi...
Kolejne wiosny mijały w wielkiej posiadłości Rozvertów, czasy szczęśliwego dzieciństwa i dorastania pod okiem Martera, który przygarnął młodego Burjana oraz u boku jego jedynego dziecka. Dziewczynki imieniem Ruza będącej w podobnym co on wieku. Chłopiec dorastał bez imienia, nazywanym Burjanem odkąd tylko sięgał pamięta. Wychowywany z jednej strony jako przygarnięta sierota o błękitnej krwi, a z drugiej jednak traktowany czasem jako wyjątkowy sługa Rozvertów. Uczony szlacheckich obyczajów, czytania i pisania, zabierany na polowania, czasem jako myśliwy, czasem jako poganiacz, trenowany był w walce przez starego fechmistrza Rozvertów. I mimo takich zaszczytów wciąż zmuszany do pracy między zwykłymi służącymi, w przygotowywaniu bali, rąbania i niesienia drewna do rozgrzania wnętrza rezydencji czy pieców kuchennych, pozbawiony tytułów, które z racji jego korzeni mu się należały. Nazywany po prostu Burjanem.
Chłopcu jednak nigdy to nie przeszkadzało, w końcu Marterowi Rozvertowi zawdzięczał swe życie i to nawet w dość godnych warunkach, to on uratował młodego Burjana przed nocą podczas, której to wygasła cała dynastia chłopca, odchodząc w niepamięć wraz z majątkiem... Noc której nawet nie pamiętał ze względu na fakt iż miał wtedy ledwo trzy lata. Prócz samego życia, miejsca do spania, jadła i szansy na przyszłość, Burjan zawdzięczał coś jeszcze Marterowi, mianowicie możliwość dorastania wraz z Ruzą Rozvert, których to w pierwszych tygodniach swej znajomości połączyła dziecinna przyjaźń która wiele wiosen później miała przekształcić się w coś więcej.
Czas mijał a Burjan dorastał na młodego szlachetnego męża który też nie stronił od fizycznej pracy zwykłych ludzi, stał się mieszanką świata arystrokracji i zwykłego podrzędnego człowieka średniowiecza... Także sama Ruza wyrosła na bladą zdobioną sukniami piękność często unikającą słońca, lecz gdy już szczyciła je swoją osobą jej żółto-bursztynowe oczy przybierały złotego blasku w promieniach słonecznych, a jej czarne długie zadbane włosy to samo światło pochłaniały. Z czasem też figle i zabawy przyjaciół z dzieciństwa zmieniały się w długie wspólne wieczory pod księżycem, dyskusję we bibliotece posiadłości, wspólne tańce na wyrządzanych balach, gierki zazdrości czy zwykłe rozmowy gdy młody mężczyzna czesał włosy szlachetnej dziewoi. Z czasem wiadome na całym dworze było że to co tworzyło się między tą dwójką nie było platoniczną miłością między przyjaciółmi...
Wszystko co dobre jednak się kończy, pewnej nocy historia miała się powtórzyć, gdy cała rodzina Rozvertów zebrała się pewnego wieczoru we posiadłości Martera na huczny bal, wielkie obrady i świętowanie kolejnych owocnych lat poszerzania wpływów dynastii. Gdy wszystko było zapięte na ostatni guzik, wszyscy goście się zebrali we wielkiej jadalni czekając aż głowa domu przybędzie obwieścić początek świętowań... Ktoś upewnił się że nikt nie będzie wstanie opuścić rezydencji żadnymi drzwiami czy oknami żywy, wzniecił ogień we najwrażliwszej na pożar części rezydencji i nim ktokolwiek ze służby bądź gości się zorientował o ogniu pożerającym dwór w coraz szybszym tempie, było już za późno... Cała rezydencja stanęła w płomieniach, drewniane elementy pozbawione swych zdobień czy farb poczerniały paląc się niczym węgiel w piecu, krzyki służby a szczególnie gości zamkniętych w jadalni opanowały całą posiadłość. Gości wśród których szczęśliwie nie było Martera, Ruzy i Burjana gdyż cała trójka miała się zjawić na samym końcu, wystrojony Marter miał dumnie wejść wielkimi drzwiami niczym wrota do jadalni obwieszczając rozpoczęcie świętowania, a tuż za nim jego córka w pięknej czarnej sukni oraz Burjan wystrojony najpewniej najbiedniej z całego zebrania. Niestety Marterowi zamkniętemu we własnym gabinecie nie udało się zbiec, a Burjan jedynie o czym myślał było ocalenie Ruzy, choć mógłby najpewniej ocalić dziesiątki gości zebranych w jadalni, to nawet o tym nie pomyślał... Liczyła się tylko Ruza i ją miał zamiar ocalić z pożaru nawet jeśli z tego powodu mieliby spłonąć wszyscy inni, odnalazł ją w jej pokoju, dopiero co przebrała się w swą majestatyczną suknię z zamiarem by uśmiechem i swą najpiękniejszą stroną powitać Burjana... A zamiast tego gdy ten z trzaskiem otworzył drzwi do jej pokoju, do środka wleciały coraz wrzaski z odległej jadalni. Piękna noc właśnie miała się zmienić w koszmar dla tej dwójki...
Łapiąc za nadgarstek oszołomioną Ruze nagłą zmianą scenerii całego wieczoru Burjan zaczął biec walącymi się korytarzami rezydencji i schodami zmuszony kilkukrotnie zmienić drogę ucieczki przez blokady ognia czy czarnego duszącego dymu... W końcu oboje dobiegli do ostatniej prostej, wąskiego korytarza na tyłach rezydencji spełniające zadanie wejścia dla służby. Burjan biegł co sił w nogach ciągnąc za sobą ledwo nadążającą Ruze, już tylko kilka metrów do wyjścia z budynku palącego się jak wielka pochodnia, tak blisko... Ale los zdecydował że tylko jedna osoba przeżyje ogniste święto, tuż przed samym progiem płonący strop oraz belki sufitu zawaliły się nad głowami uciekinierów, pierwsza belka uderzyła między nimi rozdzielając ich ręce, a kolejne części walącego się sufitu zajmującego się ogniem stworzył dziurawą barierę między Ruzą a Burjanem...
Bale zajmowały się ogniem, szczeliny powstałe między zawalonym stropem i innymi częściami sufitu na tyle małe by nie dało się przez nie przecisną, lecz na tyle duże by obydwoje po obu stronach mogli się dokładnie widzieć. Burjan wybuchł wręcz wściekłością i desperacją, gdyby sufit zawalił się sekundę później oboje byliby bezpieczni na zewnątrz pod nocnymi niebem... Wciąż młody chłopaczyna nazywany mężem tylko ze względu na czasy w jakich żył nie zamierzał jednak się pogodzić z tym losem, natychmiast rzucił się na powoli zajmującą się większymi płomieniami ścianę, próbował ją wpierw wyważyć bez żadnego widocznego skutku. Wciąż się nie poddając zaczął rozbierać płonącą barykadę, parząc swe ręce wyrzucał za siebie kolejne małe i większe kawałki stropu czy przeżarte przez ogień podpory... Starając ignorować ból, owijając zerwane rękawy w okół dłoni walczył dalej z żywiołem i walącą się strukturą by dotrzeć do swej Ruzy, zaczynając się cieszyć że to co robi na prawdę działa, rozbieranie blokady kawałek po kawałku. Do momentu aż nie dokopał się do dwóch potężnych płonących bali poczerniałych jak węgiel od ognia, były za ciężkie by je po prostu wyrzucić czy przesunąć... Burjan musiał złapać je całymi rękoma i z całych sił podnieść, lecz nawet gdyby był wystarczająco silny by to uczynić, to żaden człowiek nie byłby wstanie wytrzymać bólu jaki funduje ogień muskający gołą skórę, płonące zwęglone drewno wypuszczające z siebie trujący dym... Lecz młody chłopak wciąż się nie poddawał, widząc jak po drugiej stronie barykady złote oczy błyszczące w ogniu spoglądały na niego uśmiechając się lekko. Ruza wiedziała już jaki był jej los, pogodziła się już tym i nie chciała by ukochany widział powoli zjadają ją płomienie, klękając lekko jak w tańcu i podnosząc delikatnie suknie zaczęła się oddalać wgłąb korytarza nie reagując na krzyki Burjana który tylko bardziej wzmógł swe staranie na widok znikającej w odmętach płonącej rezydencji miłości...
Chwilę później gdy Ruza zniknęła z jego oczu, płomienie zrodziły nowy krzyk cierpienia gdy już wszystkie inne ucichły. Płonięcie żywcem stwarza ból którego nikt nie jest wstanie przemilczeć... Burjan ostatecznie jedynie co mógł zrobić to odsunąć się płonącej framugi z poważnie poparzonymi rękoma od prób uwolnienia swej ukochanej, uklęknąć z rozłożonymi na boki dłońmi, wsłuchać się we krzyki ostatniej żywej w budynku i czekać aż ogień nie zgaśnie.
Gdy nastał świt a z rezydencji pozostały tylko tlące się szczątki, Burjan domyślił się kto mógł to zrobić, każdy na królewskim dworze miał wrogów, ale tylko nieliczni byliby wstanie zrobić coś takiego. Zemsta stała się nowym celem w życiu młodego chłopaka, nie za Martera, nie za dziesiątki gości czy służby z którą zdążył się zżyć Burjan, lecz za Ruze. Tak więc mijały miesiące, potem całe wiosny podczas których ostatni żywy członek zapomnianego rodu Burjanów dostał się przebrany za sługę na dworze największego wroga Martera. Miesiącami planował, poznawał kolejną rezydencję by zemścić się za śmierć ukochanej spowodowanej zwykłymi dwornymi intrygami, skazaną na koniec tylko z powodu swojej krwi, tylko dlatego że było Rozvertówną... Nie zrobiła nigdy nikomu nic złego, a jednak umarła przez jakiegoś barona któremu istnienie dynastii Rozvertów było nie na rękę, dlatego też Burjan zgotował mu najgorszą możliwą śmierć chwilę po tym jak ten przyznał mu się do winy...
Zemsta została dokonana, i co dalej? Burjan znalazł nowy cel, żywiąc nienawiść do całej błękitnej krwi świata zaczął polowanie na ich wszystkich, wszystkich którzy zasłużyli na śmierć w jego oczach, a było ich wielu... Jednakże pracując samemu, wyrabiając sobie czasem renomę i wiele imion, stając się żywą legendą lub koszmarem szlachty południa, w końcu wpadł. Arystokracja nie życzyła sobie by na wolności był żywy morderca szukający za ich błękitną krwią który wybierał następne ofiary według własnego spaczonego kodeksu moralnego... Pięć głów wielkich rodów zostało już zamordowanych przez Burjana w ciągu siedmiu lat od pamiętnej nocy gdy spłonęła cała rodzina Rozvertów i nie długo do tej listy miał dołączyć szósty, który przewidział że to on będzie następnym celem. Prawie dwudziestoletni mężczyzna wpadł w zasadzkę wynajętych arystokrację skrytobójców nie ceniących się tanio i będących członkami zakonu który szkolił ich od dziecka w fachu polowania oraz zabijania... Byli bardziej doświadczeni od Burjana, bystrzejsi, silniejsi i lepiej wyposażeni.
Otoczyli ostatniego żywego swego rodu który nie poddawał się do samego końca, zamierzał zginąć na stojąco, w walce zabierając jak najwięcej szumowin kupionych krwawym złotem szlachty... Ostatecznie zraniony, przyszpilony w kręgu przez sześciu przeciwników których z początku było siedmiu, tylko jednego zdołał zabić nim miał otrzymać ostateczny cios. Nie będąc już nawet wstanie sparować kolejnego ciosu czy wykonać kolejny unik dzięki paraliżującym ruchy strzałką jakich na nim użyto mógł tylko patrzeć jednym okiem jak niezwykle prosty lecz równie skuteczny w swym działaniu długi sztylet kieruje się prosto ku jego prawemu oku gwarantując mu przynajmniej szybką śmierć...
najrub
NAZWA: Burjan
PŁEĆ: Mężczyzna
WIEK: 19 wiosen, a za tydzień miał dożyć swej 20
WYGLĄD: Białoskóry mężczyzna mierzący 1,79m o kruczoczarnych włosach, którego ciało mimo młodego wieku zdobią dość liczne rany cięć, ukłuć, bicia, złamań czy poparzeń, są one jednak w większości ukryte pod warstwą ubrań, chowając je przed wzrokiem ciekawskich gapiów. Lecz nie wszystko da się wiecznie ukrywać, bez założonych rękawic czy chowania po kieszeniach, to właśnie jego ręce jako pierwsze kradną uwagę obserwatora. Obie dłonie poparzone dawno temu ogniem, paskudnie wielkie rany na każdej z nich ciągną się po wewnętrznej stronie rąk, od koniuszków palców po same zgięcia w łokciach.
Jednak w końcu przenosząc wzrok z obrzydzeniem czy znużeniem od rąk wyżej, można ujrzeć pustą, zmęczoną życiem twarz. Niewielkie, głęboko osadzone oczy o szarych tęczówkach na krańcach zmieniają kolor przy źrenicach na ledwo widoczny bursztyn. Jego twarz jest wyjątkowo pozbawiona żadnych widocznych blizn, szorstka z niewielkim zarostem, o prostych rysach twarzy wskazujących raczej na kogoś szlachetnie urodzonego, niż chłopa czy mieszczanina. Swoje czarne, lekko kręcone włosy do ramion zwykle wiąże w kucyka z tyłu głowy pozostawiając jednak dolną partię włosów rozpuszczoną tak, by zakrywały przylegające do czaszki uszy .
Jego ciało jest dość szczupłe, o nikłej tkance tłuszczowej jednak z wykształconymi mięśniami od codziennego życia w nienawiści i chęci przetrwania. Jadł zazwyczaj tyle by przeżyć i nie czuć głodu często zmuszany do samotnego obozowania, co zaowocowało powolnym rozwojem mięśni od wysiłku i marnych posiłków w formie upolowanej wiewiórki czy innego znalezionego jadła.
Zazwyczaj można go spotkać ubranego w ciemne, podróżne szaty z twarzą skrytą pod kapturem i dłońmi w kieszeniach, często bywał też zmuszonym do noszenia tego, co udało mu się znaleźć bądź zdjąć z trupa.
WAGA: 72
HISTORIA I OKOLICZNOŚCI PORWANIA:
Burjan, imię dość niezwykłe nawet, jak na ciepłe południowe krainy z których pochodzi. Powodem może być fakt, że nie jest ono tak naprawdę imieniem, a nazwą rodu, nic już nie znaczącej dynastii, z jakiej się wywodzi. Dynastii, która w nieszczęśliwych okolicznościach około siedemnaście lat temu straciła cały majątek oraz została zredukowana do jednego trzyletniego chłopca. Chłopca którym zajął się oddany przyjaciel rodziny o równie błękitnej krwi...
Kolejne wiosny mijały w wielkiej posiadłości Rozvertów, czasy szczęśliwego dzieciństwa i dorastania pod okiem Martera, który przygarnął młodego Burjana oraz u boku jego jedynego dziecka. Dziewczynki imieniem Ruza będącej w podobnym co on wieku. Chłopiec dorastał bez imienia, nazywanym Burjanem odkąd tylko sięgał pamięta. Wychowywany z jednej strony jako przygarnięta sierota o błękitnej krwi, a z drugiej jednak traktowany czasem jako wyjątkowy sługa Rozvertów. Uczony szlacheckich obyczajów, czytania i pisania, zabierany na polowania, czasem jako myśliwy, czasem jako poganiacz, trenowany był w walce przez starego fechmistrza Rozvertów. I mimo takich zaszczytów wciąż zmuszany do pracy między zwykłymi służącymi, w przygotowywaniu bali, rąbania i niesienia drewna do rozgrzania wnętrza rezydencji czy pieców kuchennych, pozbawiony tytułów, które z racji jego korzeni mu się należały. Nazywany po prostu Burjanem.
Chłopcu jednak nigdy to nie przeszkadzało, w końcu Marterowi Rozvertowi zawdzięczał swe życie i to nawet w dość godnych warunkach, to on uratował młodego Burjana przed nocą podczas, której to wygasła cała dynastia chłopca, odchodząc w niepamięć wraz z majątkiem... Noc której nawet nie pamiętał ze względu na fakt iż miał wtedy ledwo trzy lata. Prócz samego życia, miejsca do spania, jadła i szansy na przyszłość, Burjan zawdzięczał coś jeszcze Marterowi, mianowicie możliwość dorastania wraz z Ruzą Rozvert, których to w pierwszych tygodniach swej znajomości połączyła dziecinna przyjaźń która wiele wiosen później miała przekształcić się w coś więcej.
Czas mijał a Burjan dorastał na młodego szlachetnego męża który też nie stronił od fizycznej pracy zwykłych ludzi, stał się mieszanką świata arystrokracji i zwykłego podrzędnego człowieka średniowiecza... Także sama Ruza wyrosła na bladą zdobioną sukniami piękność często unikającą słońca, lecz gdy już szczyciła je swoją osobą jej żółto-bursztynowe oczy przybierały złotego blasku w promieniach słonecznych, a jej czarne długie zadbane włosy to samo światło pochłaniały. Z czasem też figle i zabawy przyjaciół z dzieciństwa zmieniały się w długie wspólne wieczory pod księżycem, dyskusję we bibliotece posiadłości, wspólne tańce na wyrządzanych balach, gierki zazdrości czy zwykłe rozmowy gdy młody mężczyzna czesał włosy szlachetnej dziewoi. Z czasem wiadome na całym dworze było że to co tworzyło się między tą dwójką nie było platoniczną miłością między przyjaciółmi...
Wszystko co dobre jednak się kończy, pewnej nocy historia miała się powtórzyć, gdy cała rodzina Rozvertów zebrała się pewnego wieczoru we posiadłości Martera na huczny bal, wielkie obrady i świętowanie kolejnych owocnych lat poszerzania wpływów dynastii. Gdy wszystko było zapięte na ostatni guzik, wszyscy goście się zebrali we wielkiej jadalni czekając aż głowa domu przybędzie obwieścić początek świętowań... Ktoś upewnił się że nikt nie będzie wstanie opuścić rezydencji żadnymi drzwiami czy oknami żywy, wzniecił ogień we najwrażliwszej na pożar części rezydencji i nim ktokolwiek ze służby bądź gości się zorientował o ogniu pożerającym dwór w coraz szybszym tempie, było już za późno... Cała rezydencja stanęła w płomieniach, drewniane elementy pozbawione swych zdobień czy farb poczerniały paląc się niczym węgiel w piecu, krzyki służby a szczególnie gości zamkniętych w jadalni opanowały całą posiadłość. Gości wśród których szczęśliwie nie było Martera, Ruzy i Burjana gdyż cała trójka miała się zjawić na samym końcu, wystrojony Marter miał dumnie wejść wielkimi drzwiami niczym wrota do jadalni obwieszczając rozpoczęcie świętowania, a tuż za nim jego córka w pięknej czarnej sukni oraz Burjan wystrojony najpewniej najbiedniej z całego zebrania. Niestety Marterowi zamkniętemu we własnym gabinecie nie udało się zbiec, a Burjan jedynie o czym myślał było ocalenie Ruzy, choć mógłby najpewniej ocalić dziesiątki gości zebranych w jadalni, to nawet o tym nie pomyślał... Liczyła się tylko Ruza i ją miał zamiar ocalić z pożaru nawet jeśli z tego powodu mieliby spłonąć wszyscy inni, odnalazł ją w jej pokoju, dopiero co przebrała się w swą majestatyczną suknię z zamiarem by uśmiechem i swą najpiękniejszą stroną powitać Burjana... A zamiast tego gdy ten z trzaskiem otworzył drzwi do jej pokoju, do środka wleciały coraz wrzaski z odległej jadalni. Piękna noc właśnie miała się zmienić w koszmar dla tej dwójki...
Łapiąc za nadgarstek oszołomioną Ruze nagłą zmianą scenerii całego wieczoru Burjan zaczął biec walącymi się korytarzami rezydencji i schodami zmuszony kilkukrotnie zmienić drogę ucieczki przez blokady ognia czy czarnego duszącego dymu... W końcu oboje dobiegli do ostatniej prostej, wąskiego korytarza na tyłach rezydencji spełniające zadanie wejścia dla służby. Burjan biegł co sił w nogach ciągnąc za sobą ledwo nadążającą Ruze, już tylko kilka metrów do wyjścia z budynku palącego się jak wielka pochodnia, tak blisko... Ale los zdecydował że tylko jedna osoba przeżyje ogniste święto, tuż przed samym progiem płonący strop oraz belki sufitu zawaliły się nad głowami uciekinierów, pierwsza belka uderzyła między nimi rozdzielając ich ręce, a kolejne części walącego się sufitu zajmującego się ogniem stworzył dziurawą barierę między Ruzą a Burjanem...
Bale zajmowały się ogniem, szczeliny powstałe między zawalonym stropem i innymi częściami sufitu na tyle małe by nie dało się przez nie przecisną, lecz na tyle duże by obydwoje po obu stronach mogli się dokładnie widzieć. Burjan wybuchł wręcz wściekłością i desperacją, gdyby sufit zawalił się sekundę później oboje byliby bezpieczni na zewnątrz pod nocnymi niebem... Wciąż młody chłopaczyna nazywany mężem tylko ze względu na czasy w jakich żył nie zamierzał jednak się pogodzić z tym losem, natychmiast rzucił się na powoli zajmującą się większymi płomieniami ścianę, próbował ją wpierw wyważyć bez żadnego widocznego skutku. Wciąż się nie poddając zaczął rozbierać płonącą barykadę, parząc swe ręce wyrzucał za siebie kolejne małe i większe kawałki stropu czy przeżarte przez ogień podpory... Starając ignorować ból, owijając zerwane rękawy w okół dłoni walczył dalej z żywiołem i walącą się strukturą by dotrzeć do swej Ruzy, zaczynając się cieszyć że to co robi na prawdę działa, rozbieranie blokady kawałek po kawałku. Do momentu aż nie dokopał się do dwóch potężnych płonących bali poczerniałych jak węgiel od ognia, były za ciężkie by je po prostu wyrzucić czy przesunąć... Burjan musiał złapać je całymi rękoma i z całych sił podnieść, lecz nawet gdyby był wystarczająco silny by to uczynić, to żaden człowiek nie byłby wstanie wytrzymać bólu jaki funduje ogień muskający gołą skórę, płonące zwęglone drewno wypuszczające z siebie trujący dym... Lecz młody chłopak wciąż się nie poddawał, widząc jak po drugiej stronie barykady złote oczy błyszczące w ogniu spoglądały na niego uśmiechając się lekko. Ruza wiedziała już jaki był jej los, pogodziła się już tym i nie chciała by ukochany widział powoli zjadają ją płomienie, klękając lekko jak w tańcu i podnosząc delikatnie suknie zaczęła się oddalać wgłąb korytarza nie reagując na krzyki Burjana który tylko bardziej wzmógł swe staranie na widok znikającej w odmętach płonącej rezydencji miłości...
Chwilę później gdy Ruza zniknęła z jego oczu, płomienie zrodziły nowy krzyk cierpienia gdy już wszystkie inne ucichły. Płonięcie żywcem stwarza ból którego nikt nie jest wstanie przemilczeć... Burjan ostatecznie jedynie co mógł zrobić to odsunąć się płonącej framugi z poważnie poparzonymi rękoma od prób uwolnienia swej ukochanej, uklęknąć z rozłożonymi na boki dłońmi, wsłuchać się we krzyki ostatniej żywej w budynku i czekać aż ogień nie zgaśnie.
Gdy nastał świt a z rezydencji pozostały tylko tlące się szczątki, Burjan domyślił się kto mógł to zrobić, każdy na królewskim dworze miał wrogów, ale tylko nieliczni byliby wstanie zrobić coś takiego. Zemsta stała się nowym celem w życiu młodego chłopaka, nie za Martera, nie za dziesiątki gości czy służby z którą zdążył się zżyć Burjan, lecz za Ruze. Tak więc mijały miesiące, potem całe wiosny podczas których ostatni żywy członek zapomnianego rodu Burjanów dostał się przebrany za sługę na dworze największego wroga Martera. Miesiącami planował, poznawał kolejną rezydencję by zemścić się za śmierć ukochanej spowodowanej zwykłymi dwornymi intrygami, skazaną na koniec tylko z powodu swojej krwi, tylko dlatego że było Rozvertówną... Nie zrobiła nigdy nikomu nic złego, a jednak umarła przez jakiegoś barona któremu istnienie dynastii Rozvertów było nie na rękę, dlatego też Burjan zgotował mu najgorszą możliwą śmierć chwilę po tym jak ten przyznał mu się do winy...
Zemsta została dokonana, i co dalej? Burjan znalazł nowy cel, żywiąc nienawiść do całej błękitnej krwi świata zaczął polowanie na ich wszystkich, wszystkich którzy zasłużyli na śmierć w jego oczach, a było ich wielu... Jednakże pracując samemu, wyrabiając sobie czasem renomę i wiele imion, stając się żywą legendą lub koszmarem szlachty południa, w końcu wpadł. Arystokracja nie życzyła sobie by na wolności był żywy morderca szukający za ich błękitną krwią który wybierał następne ofiary według własnego spaczonego kodeksu moralnego... Pięć głów wielkich rodów zostało już zamordowanych przez Burjana w ciągu siedmiu lat od pamiętnej nocy gdy spłonęła cała rodzina Rozvertów i nie długo do tej listy miał dołączyć szósty, który przewidział że to on będzie następnym celem. Prawie dwudziestoletni mężczyzna wpadł w zasadzkę wynajętych arystokrację skrytobójców nie ceniących się tanio i będących członkami zakonu który szkolił ich od dziecka w fachu polowania oraz zabijania... Byli bardziej doświadczeni od Burjana, bystrzejsi, silniejsi i lepiej wyposażeni.
Otoczyli ostatniego żywego swego rodu który nie poddawał się do samego końca, zamierzał zginąć na stojąco, w walce zabierając jak najwięcej szumowin kupionych krwawym złotem szlachty... Ostatecznie zraniony, przyszpilony w kręgu przez sześciu przeciwników których z początku było siedmiu, tylko jednego zdołał zabić nim miał otrzymać ostateczny cios. Nie będąc już nawet wstanie sparować kolejnego ciosu czy wykonać kolejny unik dzięki paraliżującym ruchy strzałką jakich na nim użyto mógł tylko patrzeć jednym okiem jak niezwykle prosty lecz równie skuteczny w swym działaniu długi sztylet kieruje się prosto ku jego prawemu oku gwarantując mu przynajmniej szybką śmierć...
najrub